poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Ognisko i grilowanie w Adamowie Rososkim



W sobotę razem z Ravenem wybieraliśmy się na ognisko/grill do Adamowa Rososkiego w gościnę do Jdareckiego(Darka)  i mfuski(Magdy). 
Dzień wcześniej czyli w piątek zrobiliśmy z Ravenem niewielkie przeglądy naszych rumaków żeby wykluczyć niepotrzebne niespodzianki podczas wyjazdu. Wymieniliśmy na nowe - świece, posprawdzaliśmy wszystkie połączenia czy nic czasem nie zechce się odkręcić do końca no i ustawiłem gaźniki.
 Raven miał wcześniej już problemy z uruchamianiem nawet ciepłego motocykla. Swojego regulowałem ponieważ wykręcona świeca była totalnie okopcona.
Ale wracając do regulacji, nie było żadnych problemów bo i skąd. To tylko prosty gaźnik.
 U Ravena poprawiło się uruchamianie silnika, ładnie się wkręcał .
 Na tym zakończyliśmy dzień – umówiliśmy się na rano w sobotę
Sobota, czekam na Ravena pod garażem, trochę mu się czas obsunął ale ok. Spakowałem jeszcze klucze bo nie wiadomo co może się trafić.
 Pakując narzędzia widzę że szczelinomierz leży na wierzchu, ale myślę sobie po cholerę mi szczelinomierz przecież to ze 150 km w obie strony. No i nie zabrałem go. 
Wypaliłem jeszcze jednego papierosa tak na drogę, żeby nie stawać za często.  
 Zdążyłem wypalić i zjawił się Raven na srebrnym rumaku. No to myk, zakładam kurtkę, kask, rękawice i ruszamy ku przygodzie.
 Po drodze musimy zabrać jeszcze drugą połówkę Ravena – Ravenową z Gocławia. 
Jadąc już w stronę Gocławia rumak Ravena zwany „uszatym” zaczął się buntować - raz zgasł.
 No to pobocze, mała szybka regulacja gaźnika i jedziemy dalej.
 Za chwilę na następny skrzyżowaniu znowu odmawia współpracy , co za cholera. 
No ale jakoś się udało i jedziemy znowu. Zabraliśmy pasażera, Raven z Ravenową połączyli się ale na razie tylko kabelkiem od interkomu  i w drogę, kierunek Góra Kalwaria.
Wjechaliśmy na Wał Miedzeszyński i prościutko przed siebie.
 Nie ujechaliśmy nawet pięciu kilometrów jak „uszatemu” znowu szajba odbiła. 
No to co , pobocze i grzebanie. Odpalił – nastąpiło połączenie Raven <=> Ravenowa i dalej w drogę. „Uszaty” jak by na złość po przejechaniu  znowu paru kilometrów stwierdził że czas na postój. Znowu pobocze i kręcenie, odpalił – nastąpiło połączenie wiadomo kto z kim i dalej w drogę. Przejechaliśmy Józefów , Otwock, droga zrobiła się równiejsza, szersza no to można ciut przyśpieszyć. Zdążyliśmy się rozpędzić i znowu trzeba było się zatrzymać.
Raven wściekły, czerwony  , już chciał Hondę kupować - ja oferowałem zapałki.
 Ale pokręciliśmy gaźnikiem i dalej w drogę . Następny przystanek znowu po paru kilometrach. Odłączyliśmy czujnik stopki, może jemu coś zaczyna odbijać.
Ruszamy, jedziemy  parę kilometrów i du..a – pobocze nasze.
Pytam Ravena kiedy zawory miał ustawiane, okazuje się że nie miał, przy przeglądzie(500km) stwierdzili że dobrze chodzi i nie ma potrzeby ustawiania. Nawet nie zajrzeli.
 No to ja już wiem co boli uszatego. Jak ja wtedy żałowałem, że nie zabrałem tego cholernego szczelinomierza.
Dzwonie do Darka, mówię ze mamy małe opóźnienie. 
W sumie mamy niedaleko. Ruszamy dalej.
 Przejechaliśmy znowu parę kilometrów i znowu powtórka z rozrywki. 
Zrobiliśmy troszkę dłuższy postój żeby „Uszaty” odsapnął. 
Dzwonie jeszcze raz do Darka w nadziei że ma to czego potrzebujemy . 
Okazał się naszym wybawcą. Jest, jest hura, Darek ma u siebie szczelinomierz.
 Zostało nam 6 km  do Góry Kalwarii i jeszcze troszkę do łąk zielonych Dareckiego i Magdy .
 Darek wyjeżdża po nas, mamy się spotkać na rondzie w Górze .K.
 Ale zanim tam dojechaliśmy oczywiście nie obyło się bez postoju i to w cudownym miejscu. Zatrzymaliśmy się na wąskim wiadukcie / mostku nawet nie wiem dokładnie.
 Byłem skupionym na tym, że z naprzeciwka jadą tiry a za nami widzę w lusterku że jedzie koparka z wielka łychą z przodu, prawie szoruje po barierce pobocza. Myślę sobie ja pierdziele trzeba się zbierać bo jak nie to tak koparka zbierze nas. I dosłownie w ostatniej chwili „uszaty” zaskoczył i długa, ufff udało się.
Dojechaliśmy do ronda, Raven przede mną cały czas, dojeżdżam do niego , a on znowu próbuje uruchomić motocykl.
 Zjeżdżam z ronda – po co mamy obaj blokować rondo. Widzę z daleka że Darecki dojeżdża już do nas. Pawłowi udało się w końcu uruchomić maszynę i jedziemy dalej. Już bocznymi (raczej) drogami, prowadzeni przez Dareckiego. 
Oczywiście co jakiś czas się zatrzymujemy, no bo po co jechać non stop, jak można stanąć „podziwiać” okolice.
W końcu udało nam się dojechać do punktu docelowego. NARESZCZIE sobie myślę. 

Przywitaliśmy się, rozdzialiśmy z buciorów i kurtek i szczęśliwi (nie do końca) usiedliśmy. 
Darek, zaraz nas poczęstował zimnym Leszkiem – co prawda dla nas był w wersji free, ale smakował wyśmienicie. 
Pierwszego wypiłem naraz. No to czas na posilenie się po drodze,  Magiczny kociołek Darka wyglądał bardzo obiecująco. 

  Pierwsza łyżka i niebo w gębuni. No to zajęliśmy się tym smakowitym gulaszem, popijając Leszkiem zagryzając pysznym chlebkiem i rozmawiając. W międzyczasie „uszaty” Ravena odpoczywał - stygł skubaniec.
 W tym czasie młodsza pociecha Magdy i Darka, zupełnie na luzie upatrzyła sobie nowe obiekty . Raven i Ravenka zostali mianowani wujostwem i całkiem dobrze się czuli w nowej roli. 
Cały czas byli otoczeni przez młodszego synka Magdy i Darka. Jakoś nie nudziło mu się. 
Skakał brykał i cały czas uśmiechnięty. 
Nie wiem skąd te dzieci biorą tyle energii.  Ja osobiście będąc na miejscu tego malucha już dawno bym skończył w drewnianej skrzynce ze 2 metry pod ziemią. 

Następny zimny Leszek, - jest bardzo przyjemnie, słońce nie żałuje swoich promieni w sumie ochraniają nas parasole ale ja wysunięty troszkę poza jego zasięg czuję że zaczynam się przypiekać.
I tu nagle coś dzwoni – Darek leci po telefon, nie zdążył odebrać. Ale patrzy zaniepokojonym wzrokiem, jakiś dziwny numer – kierunkowy  +49. Chwila niepewności, któż to mógł dzwonić .
Powtórka, telefon się odzywa Darek niepewnie odbiera. Słychać  niepewne haloo Darka, mijają ze 3 sekundy i zaczyna się uśmiechać. 
To nie kto inny jak sam Dziadek Jarek zaszczycił nas chociaż telefonicznie,  bardzo miłe zaskoczenie.
 Chwilkę porozmawiali, pozdrowienia w obie strony i bierzemy się za „Uszatego” Ravena.
Szybko ustawiliśmy znaki, odkręciłem dekiel i co ujrzeliśmy ??
Zawór ssący ledwie dygał na poziomie 0,02 , natomiast wydechowy był całkowicie podparty.  
Szybka regulacja, skręcenie do kupy, i regulacja gaźnika, bo to co mu się dostało po drodze to  o pomstę do nieba woła.
Pierwsze odpalenie i chodzi, no to wskakuj Raven i rundka po wsi. Za parę minut Paweł wraca z bananem na twarzy, zupełnie inny motur.
W międzyczasie Darkowy R125 trafił na „warsztat”. Darek mówił że coś głośno i inaczej zaczął pracować. Uruchamiamy maszynkę no i faktycznie jakoś tak bulgocze,  łopatologicznie sprawdzam a tam dmucha przy cylindrze aż miło. Darek zgubił nakrętkę szpilki a druga już się luzowała. 
Było na tyle luźno że wysunął się wydech.  Darek skombinował ładna nakrętkę i wszystko wróciło do normy.
Magda w międzyczasie kręciła się w kuchni przygotowując smakowite kąski.
 Na ruszt trafiły skrzydełka., na stole pojawiły się surówki, ogóreczki i inne wspaniałości. 

Skrzydełka zaczynają dochodzić, mały test – jeszcze nie ich czas , no to co trzeba zrobić parę fotek na motorach.
Trzeba się ogarnąć, ustawić maszyny i zaczynamy pstrykać. 

Zdjęcia robi nam Ravenova…..cholera skrzydełka się chyba palą. Darek leci do grilla. 
Troszkę się przypiekły, zrobiły się bardzo wyraziste w kolorze, ale nie straciły nic na swoim smaku.

Jeszcze kilka zdjęć i siadamy do skrzydełek.
Po posiłku Raven ze swoją lepszą połowa postanowili zrobić spacer po okolicy, oczywiście w asyście pociesznych chłopaków Mfunki i JDareckiego. 
My przez ten czas pogwarzyliśmy sobie przy kawce.
Po powrocie wycieczkowiczów przyszedł czas na oglądanie naszych motocykli.

 Małe przejażdżki po sadzie. Bardzo przypadł mi do gustu Darka R125. Bardzo wygodna pozycja, szerokie siedzisko,  podnóżki na wypasie. No po prostu mega mi się spodobał. Wiem już co będzie u mnie następnym modelem ze stajni Rometa .


Za namowa Darka Ravenowa dosiada K125 Magdy. Szybki instruktaż co i jak, i pierwsze uruchomienie silnika.


Ciężko jest opisać jej minę. Szok, strach, podniecenie……chyba to wszystko zmieszane z pewną dozą niepewności.
I ruszyła – Darek z boku,  ja za motorem, żeby go łapać jak by co.
 Na szczęście nie było takiej potrzeby .



 Ravenowa spisała się na medal , ale co się spociła to na pewno Ona sama wie najlepiej.
Wszystko było super ale niestety zbliża się nasz czas , trzeba wracać do domu .
Jeszcze chwila na małe posiedzenie, ciasto (pyszne) i zbieramy się . 
Tym razem „odprowadzi” nas Magda, bo Darek, szczęściarz  mógł sobie pozwolić na pełnowartościowe piwko.
 Ubieramy się i w drogę. Jedziemy razem z Magdą która nas prowadzi tylko sobie znanymi zakamarkami.
 Dojeżdżamy do Góry Kalwarii i tu nasz drogi się rozmijają. Szybkie pożegnanie z Magdą i jedziemy dalej.
„Uszaty” Ravena jak by dostał nowe życie, jedzie i jedzie i nie ma zamiaru się zatrzymać. 
Robimy postój w Otwocku , ale nie ze względu na focha  „Uszatego”-dajemy odpocząć motocyklom, ja w międzyczasie spalam papieroska.
 Ruszamy  na Gocław odstawić Ravenową a potem prosto do Legionowa.
Zajechaliśmy do mnie do garażu chwilkę jeszcze pogadaliśmy sobie, zameldowaliśmy się Darkowi o szczęśliwym powrocie i udaliśmy się do swoich domów.

 Droga do Darka i Magdy zajęła nam dobre 2,5 godziny z wiadomych przyczyn, natomiast droga powrotna to już czyta przyjemność która trwała około 1,5h.

Podsumowując był to bardzo udany wyjazd. Miło spędzony czas w super atmosferze wśród  fantastycznych ludzi.
 Ja  wiem, że nie było to ostanie takie spotkanie. 
Pozostaje mi bardzo podziękować za gościnę, do zobaczenia niebawem .



  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz