Wyruszyliśmy troszkę z opóźnieniem bo mi jakoś droga nie szła, i zamiast jak zawsze jechać do Dareckiego w godzinkę zeszło mi się trosze ponad 1,5h.
No ale w końcu dotarłem, wypaliłem papierosa i ruszyliśmy, nawet kurtki nie zdążyłem zdjąc. Nawet w sumie nie miałem śmiałości widząc minę Romka :)
Droga przebiegała dość spokojnie aż do Opoczna, gdzie wieżdżając na rondo Romkowi spadł łańcuch. Jakoś tak dziwnie go powykręcało, że zakładając go na zębatkę po zakręceniu kołem sam już spadał. Był tak wypaczony, że nie trafiał na zęby. Chcąc nie chcąc Romek bbył zmuszony do wymiany łańcucha - dobrze że miał nowy ze sobą. A jak już wymieniał łańcuch to przy okazji i zębatka zdawcza nówka sztuka została założona.
Ktoś musi pracować żeby ktoś mógł nadzorować :) |
Po szybkiej naprawie ruszyliśmy w dalszą drogę, już bez
niespodzianek ( no prawie) i bez awarii .
Jechaliśmy według wskazań nawigacji . W Opocznie
nawiązaliśmy kontakt z Mnichem i mieliśmy dołączyć do objazdówki . Darecki
wpisał miejscowość w nawigację Romka i ruszyliśmy po krótkim postoju na stacji. Po jakichś 20 km okazało się że
jakoś źle jedziemy a przyczyną tego była błędnie wpisana w nawigację nazwa
miejscowości. Taka mała literówka a jak wiele zmieniła.
Szybka korekta w nawigacji i okazało się, że do objazdówki mamy
jakieś 70 km – troszkę się oddaliliśmy od nich. No to co robimy? Jedziemy do
nich czy prosto do ośrodka?
Decyzja była dość prosta, bo objazdówka miała tam być około 30 minut, a my już
praktycznie wykorzystaliśmy ten czas na jazdę w nieznane - ale i tak było zajebiście J
Postanowiliśmy jechać do ośrodka bo w sumie już było późno a
i głodni byliśmy, bo od rana nic nie
jedliśmy tylko cały czas w drodze.
Po jakichś 40 minutach (około) dojechaliśmy w końcu do
ośrodka, ale droga jaką wybrała Dareckiego nawigacja na sam koniec to była
chyba jakaś droga testowa dla naszych maszyn i nas samych. Jechało się ciężko,
piach który był wszędzie, kamienie, bruk – i wszystko na raz. W pewnym momencie
miałem tak zapiaszczoną szybę tak, że
musiałem przecierać po drodze.
Ale zarówno my jak i nasze „rumaki” daliśmy radę.
Szybkie przywitanie na miejscu z tymi których zweryfikował
alkomat i udaliśmy się rozbić obozowisko i coś w końcu zjeść.
Rozstawienie namiotów poszło szybko i sprawnie. W
międzyczasie na kuchenkach ugotowała się nasza strawa. Nie było to może
jedzenie od Amaro ale smakowało
wybornie.
Powoli zaczęło się zjeżdżać coraz więcej osób.
Niektórzy
mieli pewne problemy z koordynacją i znalezieniem miejsca na spoczynek a z różnych
stron ośrodka dochodziło donośne „DAJ MU!!!” I w odzewie były już tylko słychać
ryki silników. Po zmroku dodatkowo efekty świetlne strzelających płomieniami
tłumików.
W końcu usiedliśmy z Dareckim przy ognisku żeby napić
się chłodnego napoju chmielowego.
Romek podjechał swoim zbokowozem, uraczył się piwkiem i
wpadł w dyskusje z chłopakami a my z Dareckim siedzimy gadamy sobie aż tu
podchodzi chyba trzech MZtkowaców i słyszymy takie słowa - „K….a, chińczyk z koszem” i w tym momencie jak
nie parsknęliśmy śmiechem z Dareckim mało piwo nam nie wyleciało. Bardzo nas to
ubawiło i długo mieliśmy z tego powody „banana” na twarzy.
Sami się śmialiśmy do siebie na przemian a to z „k…wa
chińczyk z koszem” i „daj mu!!!”.
Ale jak to bywa czas szybko leci, a to co dobre kończy się niezauważalnie.
Trzeba było się ulokować w naszych namiocikach i troszkę się wyspać. Noc na
szczęście była łaskawa dla nas i dało się fajnie wyspać.
Rano kawka, jedzonko na gorąco i czas się pakować.
Powrót był bez niespodzianek, ale dość ciężki. Było zimno o
czym szybko przekonały się moje dłonie. Dziękuję Romkowi za użyczenie cieplusich rękawic.
Ciągle jadąc mieliśmy pod wiatr który dał nam nieźle popalić. Dopiero dojeżdżając do Nadarzyna
ukazało się słońce i przestało wiać.
Dziękuję chłopaki za wspólną wyprawę , bardzo udany wypad i
miło spędzony czas.
Trzeba nam więcej takich przygód!.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz